wtorek, 15 maja 2018

Rozdział 7


"Cza­sami strach sta­nowi os­trzeżenie. To jak­by ktoś położył ci dłoń na ra­mieniu, mówiąc: Nie idź dalej."
Luanne Rice

Na kanapie przed telewizorem widziałam dwie postacie. Kamara leżała z głową opartą o kolana drugiej osoby, która bawiła się jej rudymi włosami nakręcając na palce poszczególne kosmyki.
Szarpnięcia firankami ciężko było nie dostrzec, także obie pary oczu spoczęły na moich, napływających łzami. Odwróciłam się gwałtownie i kolejny raz tego wieczoru zaczęłam biec. Nie ważne było gdzie. Byleby przed siebie.
Tym razem nogi poniosły mnie aż do samego portu. Płakałam. To wybitnie nie był mój dzień. Ocierając podpuchnięte oczy skierowałam się w stronę pirsu. Przechodząc obok zacumowanych łodzi dostrzegałam wiele możliwości. A gdyby tak ukraść jeden z jachtów wypływając z zatoki na pełne morze? W kierunku wschodzącego słońca. Tam gdzie nikt już mnie nie skrzywdzi?
Siadając po turecku na samym brzegu  pirsu, wyciągnęłam ręce za siebie i podparłam dłońmi. Obserwowałam piękny księżyc, który o tej porze górował na nieboskłonie odbijając się w gładkiej tafli wody. Mogłabym spędzić tu całą noc.
- Co tu robisz? Nie powinnaś już być w domu? - usłyszałam za sobą znajomy głos. Odchyliłam leniwie głowę do tyłu by spojrzeć na mężczyznę stojącego za mną. Do góry nogami wciąż prezentował się zabójczo.
- A Ty przypadkiem nie jesteś jakimś detektywem? - rzuciłam od niechcenia gdy kucnął obok mnie.
- Ja? Czemu? - przekrzywił głowę, przez co wyglądał jak pies, który nie rozumiał otaczającej go przestrzeni.
- Mam wrażenie, że mnie śledzisz - mój głos brzmiał nad wyraz spokojnie. Wyprany z emocji, z nutą kompletnej obojętności.
- Po prostu oboje znaleźliśmy się o tej samej porze i w tym samym miejscu - uśmiechnął się kładąc mi dłoń na ramieniu. Nie strząsnęłam jej. W tym momencie nic kompletnie mnie nie obchodziło. Nawet jeśli Kilian okaże się seryjnym mordercą, to co z tego? Los i tak szykował dla mnie kolejny powrót Pandory.
Przedłużającą się ciszę przerwał mężczyzna.
- Coś się stało? - zapytał zmartwiony patrząc na mnie.
- A czemu miało się coś stać? - kolejna beznamiętna odpowiedź.
- Bo wyglądasz jakbyś płakała.
- Myślę, że to nie powinno Cię obchodzić - zrzuciłam jego dłoń i wstałam. - Kompletnie Cię nie znam, a Ty zachowujesz się jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi. Kim Ty w ogóle jesteś? - oparłam dłonie na biodrach i oczekiwałam na nadchodzącą odpowiedź.
Jednak nie doczekałam się jej. Chłopak wstał, przysuwając się niebezpiecznie blisko mojej klatki piersiowej. Naruszał moją przestrzeń życiową. Mimo to nadal stałam niewzruszona. Musiałam nieco unieść podbródek, z tak bliska oczy miałam na wysokości jego barków, zrozumiałe, że wyglądałam przy nim niemalże jak karzeł.
- Nieznajomym - ledwo co dosłyszałam wypowiedziane przez niego słowo, topiąc się w jego bezgranicznie ciemnych oczach i zabójczym uśmiechu.
Czy on musi być taki przystojny? Ciężko mi utrzymać tego cholernego poker face'a kiedy tak blisko mnie stoi.
- To geniuszu sama zauważyłam - Kilian wzruszył ramionami, a ja wymijając go zaczęłam iść w kierunku miasta.
- Ej, tak bez pożegnania?
- Bywaj! - krzyknęłam machając mu dłonią na pożegnanie, nawet się nie odwracając.
- A jakiś buziak?! - uśmiechnęłam się pod nosem.
Cholerny podrywacz.
- No to może Cię odprowadzę?! - przystanęłam na moment i odwróciłam się w kierunku, jak on to siebie określił, nieznajomego. Przydałby mi się ktoś taki jak on. Wystarczyło mi emocji jak na jedną noc, a Kilian wyglądał na dobrego ochroniarza.
- Serio chce Ci się? - odkrzyknęłam. Musieliśmy wyglądać przekomicznie drąc się na siebie, w środku nocy, w porcie. Jestem pewna, że gdyby ktoś spał w jednej z tych łodzi, na bank byśmy go obudzili. 
- No pewnie - oznajmił normalnym głosem, gdy podszedł bliżej mnie.
- Ostrzegam - na mojej twarzy zagościł zadziorny uśmiech. - To kawałek stąd.
- Mamy całą noc.
I poszliśmy. Kilian skutecznie odrywał moje myśli od Pandory i Kamary. Na samo wspomnienie tych pustych, mrożących krew w żyłach, oczu strach paraliżował moje ciało. Strach, ale także podziw. Pragnęłam poznać ją bliżej, jej sztuczki, jej charakter, jej moc. Była cholernie przyciągająca. Też chciałam taka być. To był mój klucz do wolności. Lub do piachu. Pięćdziesiąt procent szans na zajebiste zakończenie. Byłam gotowa podjąć to ryzyko. Gdy nic cię nie trzyma w granicach twojej egzystencji, masz prawdziwą szansę na przekroczenie swoich możliwości.
A Kamara? To już inna historia.
- A więc gdzie mieszkasz? - padło pytanie. Liczyło się moje być albo nie być w tym momencie. Choć przed Kilianem nie musiałam niczego udawać. Był fantastyczny, jego wygląda, zachowanie, ale byłam o wiele za młoda, a on o wiele dojrzalszy. Nie miałam szans nawet gdybym chciała. Więc po co było komplikować sytuację? Drugiej takiej, jak z Leonem, nie musiałam przeżywać.
- W bidulu - rzuciłam kompletnie od niechcenia. Mimo wszystko kątem oka obserwowałam reakcję mojego towarzysza.
- Nie masz żadnej rodziny? - zmarszczył brwi.
- Nie mam bladego pojęcia. Ale skoro tam jestem, to chyba oznacza, że nikogo nie obchodzę - wzruszyłam ramionami. - Ale to nic. Przywykłam - spojrzałam na chłopaka. Nie mogłam odczytać wyrazu jego twarzy, z jednej strony minimalnie dostrzegałam smutek, z drugiej niekrytą ciekawość.
- Jak tam jest? Dobrze Cię traktują? Czy jest ktoś kogo możesz nazywać siostrą, bratem, wujkiem? Masz jakieś godziny policyjne? Od kiedy w zasadzie tam jesteś? - zostałam zasypana gradem pytań. Nie nadążałam ich przetwarzać, a co dopiero odpowiadać na nie.
Stanęłam szybko przed czarnowłosym mężczyzną i zakryłam mu usta dłonią. Nie odepchnął mnie, nie poślinił mi dłoni, nie ugryzł. Najnormalniej w świecie stał z nowo przybranym wyrazem twarzy mówiącym "O co chodzi?" i oczekiwał na moją reakcję.
- Spokojnie, bo mi się obwody przepalają - krótko zaśmiałam się, ale gdy ponownie ujrzałam jak przechyla głowę na bok, jak wtedy w Zatoce, postanowiłam mu wyjaśnić. - Za dużo pytań na raz - uśmiech nie schodził mi z twarzy. Ręce z jego ust - owszem. On był naprawdę fajnym gościem.
- Aaa - zaśmiał się i podrapał w tył głowy, tak jak to robią w tych japońskich bajkach - przepraszam. 
Dalej wędrowaliśmy po opustoszałych uliczkach Wolos, a ja stwierdziłam, że co nieco mogę mu opowiedzieć jak to wygląda z pierwszej ręki.
- Krótko mówiąc nie jest tam za ciekawie, raczej nie ma ogólnej miłości i akceptacji jak w normalnych domach. Rodzeństwa są rozdzielane, a innych ciężko tak nazywać, a przynajmniej ja nie mam kogo tak nazywać - spuściłam wzrok na samą myśl o przyjaciółce. O ile nadal mogę ją tak nazywać.
- Mhm - mruknął tylko, czekając na dalszą część historii.
- Dyrektorka jest okropna, choć gra dobrą duszyczkę na co dzień i mało kto wie, jaka jest na prawdę.
- To znaczy jaka? - oczywiście musiał być zainteresowany tym czym nie potrzeba.
- Legendy głoszą - zaczęłam poważnie, modulując głos, ale nie mogłam kontynuować. Śmiech wywołany miną Kiliana mnie rozbroił, musiałam kontynuować normalnie. - Nie no generalnie to kiedyś, ktoś ją poparzył. Ma jebitną spaleniznę na twarzy. I chyba niedowidzi na jedno oko. I teraz ma obsesję na krzywdzeniu innych - zauważyłam wzrok chłopaka, ściągnął brwi i naprawdę nie wyglądał na zadowolonego. Nie dałam mu dojść do słowa, kontynuowałam. - Nie można jej wchodzić w drogę, inaczej okalecza swoich podopiecznych - na dowód swoich słów uniosłam rękaw czarnej koszuli, ukazując rany i blizny, które widniały na bladej skórze przedramienia.
- Przecież to karalne, dlaczego tego nie zgłosisz? - jego ton głosu brzmiał praktycznie, jakby oskarżał mnie o brak kompetencji.
- Myślisz, że nikt nie próbował? - starałam się bronić. Nie należę do tych, którzy dają sobą pomiatać, a tym bardziej do nie ogarniętych umysłowo. - Oczywiście, że wielu z nas już niejednokrotnie wspominało o tym nauczycielom, wychowawcom, pedagogom. Jedna dziewczyna poszła nawet na policję.
- I?
- I nic. Uznali to za próby samobójcze. Za samookaleczenia. Zamietli sprawę pod dywan, najpierw serwując moim kolegom i koleżankom niezłe kazania i pranie mózgu. To skutecznie nas zniechęciło do prób - wykrzywiłam usta w grymasie.
Po chwili ciszy, która nastała między nami głośno westchnęłam. Doszliśmy na miejsce. Stanęłam przed jak zwykle zamkniętą bramą i odwróciłam się w stronę chłopaka, który stał teraz obok mnie.
- To tutaj? - zapytał wskazując na niezbyt przyjaźnie wyglądającą bramę. Widząc moją minę, po tym jak pokiwałam głową, dodał - jak w więzieniu.
- Dzięki, pocieszyłeś mnie - zaśmiałam się poklepując go po ramieniu. I mimo, że powiedziałam to cholernie sarkastycznie, bardzo poprawił mi dzisiejszy humor.
- Kto tam?! Środek nocy cholera, a głupie dzieciaki, nie mogą przychodzić normalnie do domu - stary zrzęda znów szedł w naszą stronę oślepiając nas swoją latarką. 
- To tylko ja Marcel - rzuciłam krótko zasłaniając twarz ręką, to światło było zabójcze o tej porze.
- To znowu Ty, Orfano? - gdyby jeszcze, znał moje imię, to słowo "Ty" miałoby jeszcze jakiś wydźwięk. Teraz zamiast na mnie, skierował swoją latarkę na Kiliana, który stał niewzruszony. - A ten?
- Nie twoja sprawa, on już idzie - spojrzałam wymownie na chłopaka obok mnie kiedy brama zaczęła się otwierać.
- Właź - szarpnął mnie za ramię, wciągając na teren ośrodka i skierował swoje zabójcze spojrzenie na Kiliana. - A ty zjeżdżaj stąd, smarkaczu.
Chłopak tylko spojrzał na mnie i na zaciskającą się na moim ramieniu dłoń Marcela.
- Nie dosłyszałeś, chłopcze? Mam Ci to przeliterować?
- Puść ją - rzucił Kilian, nadal stojąc w tym samym miejscu, nie ruszając się nawet o milimetr.
- A Ty co? Z drzewa się urwałeś? Kim Ty jesteś, by wydawać mi rozkazy? - Marcel był widocznie wściekły. Szydzenie z innych to jego sposób na odreagowanie stresów dnia codziennego - choć, ja nie wiedziałam jakie on mógł mieć stresy pracując jako ochroniarz w portierni. Pyskujące dzieciaki? - Nie słyszysz? Spadaj stąd! - Marcel już podniósł drugą rękę na chłopaka, ale ten złapał go zręcznie za nadgarstek nim ten zdążył zrobić cokolwiek.
Widziałam powoli zaciskającą się pięść chłopaka, która trwała przy lewej nogawce jego spodni. Był wściekły. Podszedł do Marcela tak, by ich wzrok dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Zo-staw-ją - przesylabizował dobitnie Kilian jakby był przekonany, że ktoś taki jak Marcel nie zrozumie ani jednego słowa, które wypowiadał w jego kierunku.
Marcel zwolnił uścisk, natychmiast rozmasowałam bolące miejsce i odsunęłam się od mężczyzny. Ochroniarz zdawał się naprawdę nie rozumieć słów. Przeraźliwy strach emanował z całej jego postawy. Z oczu przepełnionych łzami, drżących nóg, a nawet z cichych jęków wydobywających się bezwolnie z gardła mężczyzny. Wyglądało to dość strasznie z mojej perspektywy. Nawet trochę bym mu współczuła, gdyby nie fakt, że znałam go od dawna i wiedziałam do czego jest zdolny. Dobrze tak śmieciowi.
- Kilian... - złapałam chłopaka za skrawek czarnej bluzki. Chłopak od razu na mnie spojrzał. - Wystarczy... - wypowiedziałam cicho, beznamiętnie.
Jego oczy dawały mi jasny przekaz - mimo kilku godzin spędzonych w jego obecności, już stałam się częścią jego świata, a on nie pozwala nikogo, kogo tam wpuścił, skrzywdzić.
Kilian opamiętał się i puścił Marcela, który runął na ziemię. Skulił się podciągając kolana pod klatkę piersiową i oplatając je ramionami. Cały drżał, a ja wpatrywałam się w mężczyznę stojącego obok mnie.
Co on mu zrobił? 

piątek, 4 maja 2018

Rozdział 6


Nie chciałam się odwracać. Znałam ten głos. Wiedziałam do kogo należał. Odwrócenie się na pięcie oznaczałoby konfrontację, a ja bardzo chciałam jej w tym momencie uniknąć. Niestety nie mogłam. Coś w mojej głowie kazało mi się zatrzymać i spojrzeć na osobę stojącą tuż za moimi plecami. Najdziwniejsza chwila z jaką przyszło mi się kiedykolwiek zmierzyć to ta, w której moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa i uległo osobie stojącej teraz już naprzeciwko mnie. Utkwiłam wzrok w czarnych jak smoła oczach. Wściekłość zaczęła przepełniać moje ciało. Dała mi trzy cholerne dni, nie kurwa jeden.
- Czego chcesz? - fuknęłam na nią. Z jakiś dziwnych przyczyn na usta cisnęły mi się same przekleństwa.
- Zapomniałam o czymś ostatnio ci powiedzieć bestyjko - jadowity uśmiech wypełzł na jej twarz. Wyglądała naprawdę przerażająco gdy jej ciało spowijała ciemność, a w tych czarnych jak smoła oczach pojawiały się co chwilę małe ogniki. Nie czekała na moją odpowiedź, z resztą nawet nie mogłam się odezwać. Miałam wrażenie, że usta mam zasznurowane niewidzialnymi nićmi, które skutecznie uniemożliwiały mi rozmowę. - Nie wspominaj o tym spotkaniu nikomu - oczy rozbłysnęły jej czerwienią - nie chciałabyś chyba, aby komuś stała się krzywda?
Pandora podeszła do mnie, rozkoszowała się widokiem swojej mocy, która tak doskonale zadziałała na moje ciało. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, poczułam na skórze gorąco bijące od tej kobiety, identycznie jak poprzednim razem. Wyciągnęła dłoń ku mojej twarzy i przeciągając paznokciami po policzku rozcięła mi skórę. Poczułam napływającą krew, która już po chwili kroplami ściekała po skórze zostawiając na czerwono zabarwioną ścieżkę. Nie bolało. Minimalnie szczypało. To co przeżyłam z Aimą skutecznie przygotowało mnie na takie sytuacje. Wciąż spokojnie stałam wpatrując się w istotę stojącą przede mną. Mimo wzbierającej we mnie złości, nie miałam jak jej uzewnętrznić.
Poczułam jak zdolność mowy powraca, nim całkowicie mogłam się wysłowić minęło kilkanaście sekund. Musiałam w tym czasie obmyślić plan, co mogę a czego nie powinnam mówić. 
- Co jeśli nie zgodzę się na współpracę z Tobą? - postanowiłam odciągnąć ją od tematu, nie chciałam aby dowiedziała się o Kamarze.
- Wtedy zniszczę wszystko co kochasz - wzruszyła ramionami - aby już nic nie trzymało Cię w tym miejscu - brzmiała jakby właśnie stwierdziła, że woli zagrać w chińczyka niż w monopoly, a nie jak ktoś kto właśnie wydał wyrok na kilkoro ludzi.
Nie przewidywałam takiego obrotu spraw. Chyba jednak za mało doświadczyłam w życiu, aby mierzyć się z kimś takim. Jej ruchy ciała, mimika twarzy - wszystko dostosowywała w mgnieniu oka do potrzeb, które narzucała sytuacja. Przełknęłam ślinę i spróbowałam zabrzmieć, jakby nie ruszyło mnie jej stwierdzenie.
- Musiałabyś zniszczyć cały świat - uśmiechnęłam się wymuszając drwiący uśmiech na twarzy. Prawdopodobnie nie wyglądał zbyt przekonująco, bo Pandora tylko się roześmiała. 
Kiedy przestała już ze mnie szydzić, na ulicę ponownie powróciła cisza i spokój. Pandora zamachnęła się ręką, policzkując mnie grzbietem dłoni. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, pustka bijąca od kobiety mroziła mi krew w żyłach. Nie ruszyłam się, nic nie powiedziałam. Poruszyłam głową dopiero gdy zaczęła coś do mnie mówić, wzrok skierowałam wprost na te jadowite usta.
- Nie kłam. Masz straszną przypadłość. Kłamstwo jest dobre, tylko wtedy gdy potrafisz go używać w odpowiednich okolicznościach i z prawidłowym wykonaniem. To było żałosne - opuściła rękę. - Wiem, że twoimi przyjaciółmi są Aleksander i Kamara. Wiem, że chłopakiem, który ci się podoba jest Leonard. Wiem, że nienawidzisz dyrektorki sierocińca, która ponownie okaleczyła cię dzień przed moim pierwszym przybyciem. Wiem z kim rozmawiasz i co jadasz na śniadanie. Ja w przeciwieństwie do ciebie wiem o tobie wszystko - znów ten drwiący uśmiech. No tak, Kamara mówiła, że powinnam się przygotować. Ja nic o niej nie wiedziałam, a ona? Ona była perfekcyjnie przygotowana. Kto to do cholery jest?
- Kim są moi rodzice? - wypowiedziałam beznamiętnie. Skoro wie wszystko, niech to udowodni. Chyba zdołałam ją nieco zbić z tropu. Wydawała się zdezorientowana.
- Dowiesz się w swoim czasie - syknęła przez zęby.
- Żyją? - w sierocińcu mówili, że ojciec to pijak, który utopił się we własnych wymiocinach, bo nie był w stanie poruszyć się gdy upił się do nieprzytomności, a matka narkomanka, zaćpała się zaraz po tym jak odniosła mnie na próg tego cholernego Domu Dziecka.
Cisza, która zaległa między nami po padnięciu tego pytania była nierealna. Wszystko zostało wygłuszone - zwierzęta buszujące nocą, samochody poruszające się po głównej ulicy zaledwie kilka przecznic dalej, nawet wiatr zdawał się nie poruszać, nie wyczuwałam żadnego, choćby najmniejszego, podmuchu. 
Perfidny uśmiech, który wypełzł spod maski Pandory wkradł się do mojego umysłu. Ból przeszywający głowę był niewyobrażalny. Zrozumiałam, że nie powinnam pytać, w ogóle nie powinnam poruszać tego tematu. Co mnie obchodzi czy żyją? Są nikim. Tak, nikim. Muszę raz na zawsze usunąć tych ludzi z rejestru własnych wspomnień. 
- Chyba już zdążyłaś zorientować się, że wypytywanie mnie nie ma najmniejszego sensu i nie przynosi ci żadnych korzyści?
Nie odzywałam się, wciąż wpatrywałam się w nią z osłupieniem. Nie byłam w stanie nawet się poruszyć, i to już nie tylko dlatego, że coś mi zabraniało, ja po prostu byłam sparaliżowana strachem. Strachem przed tym, kim była ta kobieta, a w zasadzie istota. Czułam jak zaczynają trząść mi się ręce, po czole spływają krople potu i byłam niemal pewna, że gdybym chciała coś powiedzieć mój strach słychać byłoby również w każdej sylabie jaką bym wypowiedziała.
Pandora wzdychając opuściła głowę i zamknęła oczy. Pokręciła kilka razy głową, a kiedy wreszcie spojrzała na mnie, z jej ust padły kolejne słowa.
- Przyjdę niedługo - odwróciła się do mnie plecami. - Pamiętaj, że mnie się nie odmawia - i ruszyła przed siebie jak gdyby nigdy nic.
Stałam tak przez kolejne dziesięć minut, początkowo obserwując jak kobieta oddalając się znika w mroku. Perfekcyjnie poruszała się w wysokich, dwudziestocentymetrowych, czarnych szpilkach. Sto procent gracji pomieszanej z wdziękiem. Co jakiś czas zakręciła batem uderzając nim o posadzkę, czy też o powietrze i powodując głośny huk.
Gdy odzyskałam na powrót władzę nad kończynami kontynuowałam swoją podróż do ośrodka puszczając się biegiem i rozdzierając panującą wszem ciemność i cisze. Pragnęłam jak najszybciej znaleźć się we własnym pokoju, zasięgnąć jakiejkolwiek pomocy literackiej i dowiedzieć się wszystkiego o Pandorze. WSZYSTKIEGO. Następnym razem będę przygotowana. 
Usłyszawszy huk upadających śmietników obejrzałam się za siebie nadal biegnąc. Jednak w miejscu gdzie powinnam coś zauważyć, widziałam jedynie ścianę typowej kamienicy greckiej.
- Uważaj! - usłyszałam obok siebie męski głos, a zaraz potem mocne szarpnięcie za ramię. Zatrzymałam się w pół kroku wpadając na chłopaka, który trzymał mnie mocno za koszulkę.
Przez mój brak uwagi zapomniałam o głównej drodze przecinającej aleję, po której biegłam. Dosłownie sekunda i wpadłabym pod przejeżdżający autobus. Ten chłopak mnie uratował. 
Odsunęłam się od nieznajomego unosząc dłonie na wysokość barków i odpychając go lekko od siebie. Wyglądał na nieco starszego ode mnie. Kruczoczarne włosy, nieco dłuższe niż krótkie, sterczały na czubku głowy we wszystkie strony. Kolor jego oczu był niemalże niedostrzegalny, prawdopodobnie były koloru brązowego. Na lekko wydłużonej szczęce widniał kilkudniowy zarost, nieprzypadkowy - lecz idealnie zadany. Posturę miał zbliżoną do Leona, lekko napakowany ideał kobiety, mogłam się założyć, że pod tą czarną koszulą kryje się idealnie wyrzeźbiony sześciopak.
- Dziękuję - skinęłam głową. - Gdyby nie Ty pewnie już jechałaby tu karetka - zaczesałam palcami włosy za ucho.
- Raczej zakład pogrzebowy - fakt. To akurat musiałam mu przyznać. Chyba zaczęłam się uśmiechać, bo rozmówca odwzajemnił uśmiech. - Jak masz na imię? Masz cudowny uśmiech.
- Naema. - Dopiero co poznałam gościa, a on już mnie komplementuje?
- Kilian - wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja nieufnie nią potrząsnęłam. Rozejrzał się dokoła po czym jego wzrok ponownie spoczął na mnie. - Dokąd tak biegłaś? Późno jest, może Cię odprowadzę?
- Dzięki, ale poradzę sobie - zaczęłam wycofywać się w kierunku sierocińca. - I dziękuję za to co zrobiłeś.
Nie dałam mu szans na pożegnanie się. Odwróciłam się szybko i upewniwszy, że nic mnie tym razem nie przejedzie pobiegłam w stronę domu. Może i nie miałam mamy, ale i tak nauczono mnie, że nie rozmawia się z nieznajomymi. Zwłaszcza takimi, którzy zachowują się podejrzanie. A on stanowczo nie zachowywał się jak nastolatek z Wolos.
Po paru minutach zatrzymałam się i wyjęłam z kieszeni telefon, choć bliżej było mu do cegły niż do komórki i tak sprawował się całkiem nieźle. Mogłam SMS-ować i rozmawiać, więc nie było najgorzej. Ba, nawet czasem mogłam pograć w Snake'a.
Wybrałam szybko kontakt z przypisaną nazwą "Moja gnida <3" i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach odezwał się głos przyjaciółki po drugiej stronie.
- Halo?
- Hej, sorki że dzwonię, ale mam sprawę, nie śpisz jeszcze? - zagryzłam dolną wargę czekając na odpowiedź.
- Stara, jest dwudziesta, dlaczego myślisz, że o tej godzinie śpię? - pytanie retoryczne, nie odezwałam się. - No co tam chcesz?
- Mogłabym podejść do Ciebie?
- Coś się stało? - wyczułam w jej głosie minimalne zmartwienie.
- Musisz mi dać krótką lekcję mitologii greckiej, moja chodząca encyklopedio wiedzy - uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Pandora?
- Tak.
- Ok.
Rozłączyłam się i znów ruszyłam biegiem, tym razem w innym kierunku. Od nowego domu Kamary dzieliło mnie niewiele. Raptem parę minut spacerkiem. Wolos to naprawdę małe miasteczko, wszystkich mam tuż za rogiem. Założę się, że Leon też mieszka gdzieś niedaleko. 
Gdy dotarłam do wyznaczonego miejsca zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Natychmiast rozległ się dźwięk świergotu kanarków. Uroczy ludzie, naprawdę, aż uśmiechnęłam się sama do siebie. Musiałam wyglądać bardzo dziwnie kiedy Kamara otworzyła drzwi, bo minę miała nietęgą.
- Cześć... - lekko załamujący się głos przyjaciółki nie sygnalizował niczego dobrego.
- Co jest? - zmarszczyłam czoło zbliżając się minimalnie.
- Naema, przepraszam, ale nie mogę - wzięła głęboki wdech a z jej oczu pociekły ciurkiem łzy skapujące teraz kropla po kropli na wycieraczkę tuż przed nią.
- Kamara no co Ty - wyciągnęłam dłoń w jej kierunku, ale nie zdążyłam jej złapać. Nim moja ręka dosięgła ramienia przyjaciółki, zatrzasnęła przede mną drzwi. Jednym susem dopadłam klamki i spróbowałam otworzyć drzwi. - Kamara otwórz, porozmawiajmy!
Czułam, że coś jest nie tak. Ona płakała tylko w wyjątkowych sytuacjach. Była twarda jak kamień, mało co ją ruszało. A fakt, że nie chciała ze mną porozmawiać, tym bardziej mnie zmartwił, ona nigdy się tak nie zachowywała.
- Kamara, do cholery pogadajmy - kilkukrotnie pukałam i szarpałam za klamkę. Nic. Żadnej reakcji.
Miałam jeszcze jedną deskę ratunku. Pokój rudowłosej znajdował się na poddaszu. Mogłam podejść do północnej elewacji i wdrapać się po rusztowaniu, które prawdopodobnie nadal znajdowało się pod jej oknem. Obeszłam dom dokoła i z ogromnym rozczarowaniem przekonałam się, że żadnego rusztowania już tam nie było. Wszystko zostało ładnie posprzątane. 
Zaczęłam rozglądać się dokoła, szukając jakiejkolwiek rzeczy mogącej mi pomóc dostać się na pierwsze piętro. Moją uwagę przyciągnęła leżąca na ziemi drewniana krata, przygotowana prawdopodobnie do sadzenia winorośli. Trochę się napociłam, żeby przytaszczyć na wyznaczone miejsce, ale się udało.
Minuta. Minuta dzieliła mnie aby przekonać się co się stało Kamarze. Wchodziłam bardzo ostrożnie, szczebel po szczebelku. Jak na złość w pewnym momencie drewno złamało się pod ciężarem i runęłam na ziemię. Zaparło mi dech w piersi. Nie mogłam się ruszyć.
Gdy wreszcie odetchnęłam, wstałam z ogromnym bólem i stwierdziłam, że po prostu wejdę przez okno na parterze. Jeśli takowe będzie gdziekolwiek otwarte. Ponownie obeszłam dom dokoła. Tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło - okno w salonie było otwarte na oścież. Podeszłam do niego i jednym szarpnięciem rozsunęłam wiszące tam firanki.
To co zobaczyłam złamało mi serce.


poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Rozdział 5



"Praw­da jest dziw­niej­sza od fik­cji, a to dla­tego, że fik­cja mu­si być prawdopodobna. Praw­da - nie."
Mark Twain

Wieść o tym, że Aima okaleczyła kolejną osobę rozeszła się z prędkością światła. Zupełnie jakby ktoś widział tę scenę z bliska. Choć to oczywiście nie było potrzebne. Sam fakt, że mamy zakaz noszenia bluzek z długimi rękawami wewnątrz budynku jest wystarczający. Dyrektorka chodzi na co dzień ze szpecizną na twarzy, więc dlaczego jej podopieczni mają ukrywać swoje?
Dalsza część dnia upłynęła zadziwiająco spokojnie. Zjadłam na stołówce obiadokolację, pogadałam z kilkoma znajomymi i najzwyczajniej w świecie poszłam do swojego pokoju, który dzieliłam niegdyś z Kamarą. Teraz drugie łóżko stało puste, czekając na nowego właściciela. Rzuciłam się na idealnie przykrytą pościel, zaburzając jej piękno. Byłam przyzwyczajona do ran, tak wiele razy się spóźniałam, psociłam i buntowałam, że nie mogłabym spamiętać ile tego było, za to zawsze pozostawało mi policzenie blizn. Praktyczny i bardzo nieprzyjemnym sposób zapamiętania liczb.
Nie miałam ochoty tego dnia na naukę czy odrabianie lekcji. Dałam się objąć Morfeuszowi, aby po chwili zasnąć w jego objęciach.
Tej nocy po raz pierwszy odwiedziła mnie kobieta w gorsecie z wylewającymi się piersiami, rogami na głowie i batem w dłoniach. Obudziło mnie nadmierne gorąco, które nawet jak na Grecję było zbyt piekielne. Noce były tu ciepłe, ale bez przesady. Otwierając oczy spostrzegłam postać kobiety siedzącej na obrotowym krześle przy biurku. Gwałtownie usiadłam na łóżku przecierając oczy wierzchem dłoni. Gdy dotarła do mnie wiadomość, że to co widzę nie jest ani snem, ani halucynacją, odważyłam się otworzyć usta.
- Kim jesteś? - dało się słyszeć w moim głosie nutę przerażenia.
- Jestem Pandora. Miło Cię poznać - uśmiechnęła się odsłaniając białe zęby i podając mi dłoń na przywitanie. Nie sięgnęłam po nią. Po pierwsze była zbyt daleko, po drugie byłam sparaliżowana strachem.
- Czego chcesz? - wypytywałam dalej.
- Oj Naema, Naema. Powinnaś się przedstawić zanim zadasz jakiekolwiek pytanie - westchnęła przeciągle. - No trudno - klepnęła dłońmi w uda i wstała. - Pragnę tylko współpracy z Tobą. Za trzy dni masz urodziny. Zastanów się nad propozycją, którą Ci oferuję.
Po czym dosłownie spłonęła w znikąd pojawiających się płomieniach, które omiotły całe jej ciało w jednej sekundzie. Oddychałam ciężko. Mnie? Współpracy ze mną? Jakiej współpracy? Co za Pandora?
Resztę nocy spędziłam na próbach skojarzenia tej kobiety z kimkolwiek kogo mogłabym znać. Na pytaniach bez odpowiedzi i bezsensownym przeszukiwaniu najgłębszych zakamarków mojej pamięci. Zero. Zero przydatnych informacji. Zaczęłam zastanawiać się czy opowiedzieć o tym Kamarze i Aleksowi. Czy oni w ogóle uwierzą, czy będą przekonywać mnie, że to wszystko to tylko sen? Zapewne to drugie.
Mimo niewyspania i problemów z koncentracją nad ranem trzeba było zwlec się z wyra i przygotować do kolejnego nudnego dnia w szkole. Nic trudnego - zjeść śniadanie, umyć się, ubrać - proste czynności, a i tak sprawiły mi nie lada trudności. Pomyliłam szampon z pilingiem do ciała i następne piętnaście minut wygrzebywałam z włosów drobinki, które zdążyłam wmasować w skórę głowy, owsiankę próbowałam jeść widelcem zanim koleżanka nie pomachała mi ręką przed twarzą i zwróciła na siebie uwagę, a o ciuchach nie ma co wspominać, nawet mimo moich wszelkich starań skupienia uwagi na ubraniu się, założyłam spodenki nie tylko na lewą stronę, ale udało mi się nawet tył na przód.
Po wizycie Pandory wszystko wydawało się jedynie snem. Kiedy przez prawie piętnaście lat żyjesz w normalnych świecie i nagle coś takiego przeżywasz - nie da się funkcjonować tak jak przedtem.
- Naema? Wszystko w porządku? - pytanie rudowłosej przyjaciółki wyrwało mnie z zamyśleń kiedy jechałyśmy jak zwykle żółtym autobusem w kierunku greckiego gimnazjum.
- Tak, chyba tak - zmarszczyłam brwi spoglądając na nią. Widziałam malujące się na jej twarzy zmartwienie. Naprawdę była moją przyjaciółką. Sprzedałam sobie mentalnego liścia w twarz i otrząsnęłam. - Nie. Tak w zasadzie to nie - ścisnęłam dłonie w pięści i wpatrując się w swoje kolana wzięłam głęboki oddech. Zanim zdążyłam coś powiedzieć dłoń Kamary wylądowała na mojej, okryła ją czułym gestem i tym samym dała wsparcie duchowe. - Dwie sprawy, no w  zasadzie trzy.
- Mów wszystko.
- Chronologicznie, czy najpierw złe, a dopiero potem dobre wieści?
- Jak Ci najwygodniej. Ale chyba raczej chronologicznie.
Wzięłam jeszcze raz głęboki oddech. Opowiedziałam przyjaciółce wszystko co tylko pamiętałam. O Leonie i o tym jak po kilkudziesięciu minutach uciekałam przez dom jakiejś staruszki. Oczywiście nie obyło się bez reprymendy, że powinnam mu powiedzieć prawdę, że powinien mnie polubić taką jaką jestem, że pochodzenie nie ma znaczenia. Później pokazałam kolejne rany, które widniały na skórze mojej prawej ręki. Przyjaciółka, tak jak za każdym razem, okazała mi pełnię współczucia. Nie było nikogo kto tak bardzo rozumiał mnie i moje problemy. Przed przedstawieniem trzeciej kwestii zawahałam się, dosłownie przez ułamek sekundy przebiegła mi przez głowę myśl, że może jednak zachować to dla siebie. Jednak po przypomnieniu sobie słów Kamary "powinnaś mu powiedzieć prawdę", zdałam sobie sprawę, że co jak co, ale przed nią nie powinnam niczego ukrywać.
- W nocy stało się coś dziwnego - przełknęłam ślinę. Rudowłosa wciąż w pełnym skupieniu słuchała historii, którą przedstawiałam, w pełni oddana mnie i mojemu światu. Boże, jak ja tę dziewczynę kocham... - Kojarzysz Pandorę?
- Tę z mitologii? - uniosła jedną brew. - Zesłana przez Zeusa jako kara dla ludzi? Żona Epimeteusza? Ta od puszki Pandory? - Boże ile ta kobieta wie? Chodząca encyklopedia mitologii greckiej.
- Tak. Dokładnie tej. - Kamara skinęła głową. - Była u mnie wczoraj - wypowiedziałam tak szybko na jednym wydechu, że przyjaciółka nie zrozumiała ani jednego słowa. Musiałam powtórzyć dobitnie i wyraźnie ostatnie stwierdzenie.
- Co? - czoło Kamary zmarszczyło się gwałtownie. Te fale były wręcz idealne do jej rudowłosej, kręconej czupryny. 
- W nocy, pojawiła się znikąd. Przedstawiła się jako Pandora i oznajmiła, że chce nawiązać ze mną współpracę. A potem po prostu puff. Zniknęła w jakimś ogniu, który po prostu był i znikł - słyszałam jak bardzo to niedorzecznie brzmi. Utwierdzała mnie w tym twarz rudowłosej, która była w nie lada osłupieniu.
Szczęka Kamary, gdyby nie była przymocowana do czaszki zawiasami, opadłaby zapewne do samej ziemi. Patrzyła na mnie jakbym właśnie powiedziała najgłupszą rzecz na świecie.
- Ty jesteś pewna, że to nie był sen? - nie uwierzyła mi. No kto by się spodziewał?
- Tak - odpowiedziałam szybko, z przekonaniem, które zaskoczyło nawet mnie. - Po pierwsze, to było zbyt realistyczne, nawet jak na tak chorą sytuację. Po drugie, ogień który roztaczała był cholernie piekielny - Kamara zdawała się być coraz bardziej przekonana do mojej historii - tak wiem jak to brzmi, ale czułam to ciepło, to ono mnie obudziło. Po trzecie, nie mogłam spać już całą noc. Nie zasnęłam, więc się nie obudziłam, więc nie mógł być to sen. Mylę się? - przyjaciółka pokręciła tylko głową. Chyba za dużo informacji jak na jedną jazdę autobusem. - Przyjdzie ponownie za trzy dni... 
Widziałam jak przyjaciółka mocno nad czymś się zastanawia. Wzrok, który tak bardzo uwielbiałam, przepełniony był emocjami widocznymi jedynie w spojrzeniu. Dla mnie, dla osoby, która spędziła z nią w jednym pokoju prawie całe dotychczasowe życie, dla niepisanej siostry, bo tak już mogłyśmy siebie nazywać, odgadnięcie jej uczuć, emocji, czy zamiarów odbywało się poprzez jedno spojrzenie w jej piękne, duże oczy. Patrząc w nie można było zatracić swą duszę, sprzedać diabłu bez zastanowienia. Zielone tęczówki połyskiwały w blasku słońca, a domieszki żółto-błękitnej barwy podbijały kolor jej intensywnie rudych włosów. Loki, teraz bardziej niż zwykle, opadały kaskadami na gołe ramiona, a na policzkach widniały urocze, brązowe piegi. Brakowało jej jedynie futrzanej rosyjskiej czapki, a uznałabym ją za najpiękniejszą istotę chodzącą po ziemi.
- Musisz dowiedzieć się o niej najwięcej jak to tylko możliwe - Kamara wyrwała mnie z rozmyślań. Po przeanalizowaniu jej krótkiego stwierdzenia wyczekiwałam, aż rozwinie myśl. - I tak przyjdzie do Ciebie raz jeszcze, tak? - uniosła jedną brew wyczekując, aż skinę głową na potwierdzenie jej teorii. - Więc lepiej abyś przygotowała się do tego spotkania skrupulatnie. 
Kiedy wysiadłyśmy z autobusu temat nowo poznanej istoty piekielnej ucichł. Jak makiem zasiał. Choć mogło być to spowodowane obecnością naszego wspólnego przyjaciela - Aleksa. Nie czułam się na siłach aby kolejnej osobie, nawet dobremu przyjacielowi, opowiadać o tak absurdalnych przeżyciach. Na moje szczęście Kamara zrozumiała po wyrazie mojej twarzy, że na dziś wystarczy zwierzeń i najzwyczajniej w świecie przeszła na rutynową konwersację o nauce.
- Kamara nie mydl mi tu oczu - oburzył się nagle Aleks. Spojrzałyśmy na siebie, a później pytającym wzrokiem na chłopaka. - No Naema i Leon. Wczoraj. Motocyklem pod jej dom. Pół szkoły o tym gada!
Zmarszczyłam brwi tak, że chyba mózg zdołał mi się zlasować. Moja zdolność do logicznego myślenia uległa autodestrukcji w milisekundzie. Musiałam wyglądać bardzo karykaturalnie kiedy patrzyłam na Aleksa z miną, jakby właśnie oznajmił, że Ziemię napadli obcy i jesteśmy ich mrówkami. Kilka razy poruszyłam oczami to w lewo, to w prawo, szukając dobrej odpowiedzi, która jak na złość nie przychodziła mi w chwili obecnej do głowy.
- Ale jak to pół szkoły? - Kamara odezwała się za mnie, gdyby tego nie zrobiła moglibyśmy stać tak z dobre pół godziny, a ja i tak nie zdołałabym wykrzesać krzty słowa.
- No chyba ktoś widział ich razem, albo Leon komuś powiedział i rozeszło się szybciej niż smród po gaciach - Aleks wzruszył ramionami jakby była to zbyt oczywista kwestia by ją rozwijać.
- Widziałeś go dziś? - zapytałam bez chwili namyślenia. Mój mózg znów zaczął funkcjonować, ach wspaniałe uczucie.
Chłopak wykonał pojedynczy ruch głową w dół dodatkowo mrugając. W Grecji ten ruch oznaczał po prostu "tak". Niewiele myśląc potrząsnęłam głową jednocześnie wykrzywiając dłoń ku górze wyciągnęłam wskazujący palec. Grecy porozumiewają się od wieków za pomocą gestów, czasem nie są nam potrzebna żadne słowa, abyśmy zrozumieli co druga osoba chce przekazać. I tym razem Aleks podchwycił pytanie momentalnie mi odpowiadając:
- Zrywał pomarańcze w sadzie za szkołą - zarzucił głową w kierunku budynku stojącego po mojej lewej stronie.
Nie wiem dlaczego tak bardzo ruszyła mnie ta wiadomość, chciałam porozmawiać z Leonem, wyjaśnić całą sytuację, dlaczego wszyscy nagle o nas rozmawiają. Kamara przejrzała moje zamiary nim zdążyłam ruszyć się z miejsca.
- Daj spokój - złapała mnie za ramię - przecież to dobrze - uśmiechnęła się do mnie, tym szczerym, wspaniałym uśmiechem, który ubóstwiałam w niej.
Miała rację, w stu procentach. Co miałam mu powiedzieć? "Ej nie podoba mi się, że wszyscy o nas rozmawiają."? Przecież to było nieuniknione. On to jeden z tych popularnych, przystojny, umięśniony buntownik jeżdżący na motorze. Mnie ludzie znali, kojarzyli. Ciężko nie przyuważyć przez trzy lata dziewczyny z granatowymi włosami, która pojawia się wszędzie z tą rudowłosą krzykaczką. Kamara miała rację. Tylko bym zaszkodziła naszej relacji, a tak, mogłam przynajmniej zobaczyć jego reakcję na całą tę sytuację.
~*~
Po kolejnym nieudanym dniu w szkole przyjaciele wyciągnęli mnie na mrożoną kawę do naszej ulubionej kawiarni. Ideal Coffee mieściło się na parterze sześciokondygnacyjnego budynku niedaleko woloskiego portu. Do Placu Ryga także było całkiem blisko. Wszystko w zasięgu kilku przecznic.
Kiedy ekspedientka ubrana w firmowy błękitny fartuch podeszła do naszego stolika szeroko uśmiechnęła się i zwróciła bezpośrednio do Aleksa. Mnie i Kamary zdawała się wcale nie zauważać, a wręcz starała się nas skutecznie ignorować. Głęboko odetchnęłyśmy i obie w tym samym czasie zaśmiałyśmy się pod nosem gdy blondynka odeszła, aby przyrządzić nasze zamówienie.
- Kiedy jej powiesz? - Kamara zaatakowała pierwsza pytaniem.
- Nie wiem - chłopak wzruszył ramionami. - Dobrze się bawię - uśmiechnął się szeroko i założyłabym się, że niezauważalnie zaśmiał się pod nosem.
- Gdybym była tą dziewczyną - wskazałam na ladę za mną - po wszystkim sprzedałabym Ci mocnego sierpowego prosto w twarz.
Chłopak zmarszczył brwi. Źle wyglądał z tym wyrazem twarzy, nie pasował do niego. Nieregularne bruzdy zaburzały piękno jego gładkiej, porcelanowej skóry, przez którą w Grecji mógł czuć się nieswojo. Bądź co bądź to Grecja. Klimat śródziemnomorski, gorące, suche lata i palące słońce powinny skarmelizować każdą skórę tutejszego mieszkańca. Choć to może właśnie przez jego karnację tyle kobiet zwracało na niego uwagę - taki rarytas, rubin wśród kawałków potłuczonych butelek. 
- Powiem jej. Może w następnym tygodniu.
- A mówią, że geje to tacy wrażliwi i wspaniali mężczyźni - Kamara założyła nogę na nogę i splatając palce zaczepiła dłonie na kolanach kiwając się przez chwilę w przód i w tył.
- Nie nasz Aleks - gwałtownie wyciągnęłam dłoń w kierunku przyjaciela i poczochrałam jego idealnie ułożone czekoladowe włosy.
Śmiałam się przez chwilę obserwując jak twarz przyjaciela z zaskoczonej zmienia się na obrażoną. Nie trwało to długo. Chłopak przyuważył coś co go zaniepokoiło diametralnie wpływając na jego samopoczucie. Złapał mnie za prawą rękę i podciągną siateczkowy rękaw, który miał zakryć to co szpetne.
- Żartujesz sobie? - uniósł brwi ku górze. - Mnie prawisz morały, a sama ukrywasz kolejne wyskoki tej szmaty?
Zabrałam szybko rękę, było mi głupio, że nie powiedziałam o tym Aleksowi. Przy temacie Pandory i Leona jakoś zapomniałam o Aimie, o kolejnym bólu, który mi sprawiła.
- Przepraszam - wydukałam. 
Przez parę kolejnych minut Kamara starała się wybronić mnie z całej tej chorej sytuacji, a ja wpatrywałam się w kształt szklanek przyniesionych przez blondwłosą ekspedientkę. Okrągłe szkło zwężające się ku spodowi, z widocznym pogrubionym rozszerzeniem na spodzie, na boku posiadało małe ucho do wygodnego trzymania naczynia. Uniosłam jedną z trzech kaw i pociągnęłam spory łyk przez wystającą szeroką słomkę ozdobioną błękitno białymi paskami. Rozkoszowałam się mrożonym płynem, jego smakiem, zapachem, konsystencją, przyjemnie chłodzącymi kostkami lodu połyskującymi na powierzchni płynu. 
Rudowłosa prawdopodobnie zdołała mnie wybronić, bo usłyszałam tylko jak Aleks wymruczał pod nosem, że nie było tematu.
Resztę czasu spędziliśmy w umiarkowanej ciszy. Aleks wciąż był lekko naburmuszony, a ja najzwyczajniej nie miałam ochoty się udzielać, jedynie Kamara próbowała ratować nasz wspólny wypad na miasto poruszając wszelkie możliwe tematy. Mimo jej starań niewiele zdziałała.
Kolejne godziny mijały nam dość szybko, kiedy wychodziliśmy z kawiarni słońce już od godziny schowane było za horyzontem pogrążając Wolos w ciemności, którą rozświetlały jedynie stojące w równych odległościach od siebie latarnie na głównych ulicach.
Każde z nas rozeszło się w trzy strony świata wracając do swych domów. Miasto było wbrew pozorom bezpiecznym miejscem, żadne z nas nie bało się wracać o tej godzinie do domu, było lekko po osiemnastej, po ulicach wędrowało jeszcze sporo ludzi. Mijały mnie pary trzymające się za ręce, które postanowiły zrobić sobie spacer na molo aby pooglądać zachód słońca, a teraz najwidoczniej wracali do swoich codziennych spraw, właściciele z ich czworonogami, którzy w oczekiwaniu na chłodniejszą porę dnia wyczłapali się sprzed wiatraków rozstawionych w przytulnych salonach, a nawet kilkoro dzieciaków biegnących do domów, bo najwidoczniej skończył im się czas przeznaczony na zabawę na dworze.
Wolos było piękne nocą. Przechadzając się po ciemniejszych uliczkach przystawałam na środku drogi by móc spojrzeć na w pełni rozgwieżdżone niebo. Miliony kropek widniało na granatowej płaszczyźnie nieboskłonu, każda jedna mocniej świecąca od poprzedniej, wskazywały na jeden, w pełni okrągły księżyc, który połyskiwał najsilniej ze wszystkich. Gdyby w Wolos zabrakło prądu, ten jeden satelita dałby radę w tę noc rozświetlić ciemne uliczki mojego miasteczka.
Mijając kolejne przecznice zbliżałam się do, z zewnątrz wyglądającego przyjaźnie, sierocińca. Był piątek, a w piątki wszelkie godziny policyjne były zniesione, aby każdy mógł odsapnąć od codziennych obowiązków. Nie musiałam zatem bać się, że po powrocie czeka mnie kolejna kara. Dzisiejszej nocy mogłam robić wszystko czego zapragnęłam.
- Dzisiaj jestem wolna - stwierdziłam sama do siebie z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Czy aby na pewno? - głos rozległ się za moimi plecami, głos który już wcześniej słyszałam.